Szczęście niejedno ma imię. Szczęściem może być przespana noc, śmiech dziecka, spacer w słoneczny dzień. Szczęściem może być kromka chleba na śniadanie, spotkanie z miłą osobą, wiadomość na którą czekaliśmy od dawna.
A to moje szczęścia. Czy domyślicie się, gdzie się ukryły w tym tekście??
Zaczęły się ferie!! Bynajmniej nie dla Rodziców, bo nas taryfa ulgowa nie obejmuje i tutaj nasuwają mi się na myśl słowa piosenki " bo dorosłość uderza w nas tak na ostro i wali prosto w ...."
Nasz Starszak ma ferie, więc wyrwał się spod skrzydeł Rodziców (upierdliwych-jak to nastolatki mawiają ). Znalazł przystań u Babci i Dziadziusia. Zostaliśmy w czwórkę i nadal jest "pełna chata". Nawet nie jest ciszej ani spokojniej haha! Pracy też nie jest mniej i chwała temu kto wymyślił pralkę automat, piekarnik, kuchenkę gazową i takie tam inne. Bez tych rzeczy byłoby krucho z nami Rodzicami.
Z okazji bez okazji zostałam wypchnięta za drzwi kuchni i szalał tam M.
Oprócz obiadu dostaliśmy pyszny, zdrowy deser z kaszą jaglaną, o której nie będę się tutaj rozpisywać. O jej dobrodziejstwie poczytacie w necie.
Smakowało pysznie!!!!
KASZA JAGLANA Z JABŁKAMI
1,5 szklanki kaszy jaglanej
3 szklanki mleka
3 łyżki masła
1/2 kg jabłek
2 jajka
1/2 szklanki cukru pudru
skórka z cytryny lub kilka kropel aromatu waniliowego
Kaszę wrzucić na wrzące mleko z odrobiną masła, gotować aż zgęstnieje. Jabłka zetrzeć na tarce. Masło utrzeć z cukrem i jajkami, wymieszać s kaszą i startą skórką z cytryny. Do wysmarowanej i wysypanej bułką tartą formy układać na przemian warstwę kaszy i jabłek. Na wierzchu ma być kasza. Zapiec w piekarniku.
Można dodać bakalie a przed podaniem polać jogurtem.
Wreszcie zdecydowałam się i pokażę Wam moje miejsce w "pełnej chacie". Tak naprawdę to nie jest ono moje do końca, bo mam współlokatora, co widać na fotkach. Nie dał się usunąć i musiał być na fotce!!
widok na całość:
na blacie:
na blacie w kącie
na górze
na dole
Wszystkie moje skarby są poupychane w najdziwniejszych miejscach, o których nie napiszę, bo Szanowny M. się dowie ;) Oficjalna wersja brzmi swoje włoczki i cały majdan mam w szufladach. I taka wersja jest fajna, ja udaję że tak jest a On udaje, że w to wierzy.
W nocy z wtorku na środę uszyłam pouch (z bawełny angielskiej) i świetnie się sprawdza jak Małgosia płacze. W pouch śpi spokojnie a ja mam ręce wolne. Czyt. mogę je włożyć do kieszeni.
Na dowód, że tam naprawdę jest Małgosia...
Jestem dumna z moich prostych szwów. M. się śmieje ze mnie, że w czasie mierzenia i cięcia materiału wyłazi ze mnie natura inżyniera. Podobno w krawiectwie nie trzeba co do milimetra, ale ja w to nie wierzę i mierzę :)
Bardzo się starałam ładnie uszyć i nawet szew francuski już umiem wykonać!!
A na koniec popatrzcie na paluszek Franusia a resztę opowiem.
"Tutaj będzie rosła zielona trawka
zanim urośnie Małgorzatka"
P.S. Tak mi się spodobało określenie "pełna chata", że chyba zmienię nazwę bloga. Jak myślicie??
Dziękuję wam za odwiedziny i komentarze. Zawsze miło poczytać głosy z różnych stron świata.
W komentarzach padło pytanie "kiedy masz na to wszystko czas?" - odpowiadam - nie mam czasu tylko wszystko toczy się pięknie i jakoś tak układa.